Do Polski przyjechała w 2012 roku na wakacje i… została na stałe. O rodzinie, sile samoakceptacji oraz pracy na planie głośnego serialu „Żmijowisko” rozmawiamy z Daviną Reeves Ciarą – aktorką, modelką i szczęśliwą mamą czwórki dzieci, autorką bloga therapeuticmama.com
#ShapeMeUp: Urodziłaś się w USA i tam też spędziłaś dzieciństwo. Początkowo byłaś mocno zaangażowana w sport. Jak to wtedy wyglądało?
Davina Reeves Ciara: Już jako nastolatka grałam w siatkówkę i poświęciłam temu wiele czasu oraz energii. W liceum grałam w klubie w Arizonie, a następnie na studiach w lidze uniwersyteckiej, dzięki czemu uzyskałam wysokie stypendium i mogłam spokojnie kontynuować naukę, co jak wiemy, w Stanach jest bardzo drogie. Dzięki wynikom dostałam się do ligi hiszpańskiej, gdzie poza karierą zawodniczą miałam także wiele reklamowych kontraktów.
Praca przy
kampaniach podpowiedziała Ci kolejny kierunek zawodowy?
Tak, po powrocie z Hiszpanii pracowałam jako modelka w Miami, a następnie próbowałam swoich sił w tym zawodzie w Nowym Jorku. Okazało się, że w wieku 23 lat jestem jednak już trochę za stara na ten zawód i tak trafiłam do konkursu, w którym zdobyłam tytuł Miss Nowego Jorku. Chcąc startować w kolejnym konkursie, usłyszałam od organizatorów, że powinnam zeszczupleć. To były trudne chwile zwątpienia we własne siły, utrata pewności siebie i poczucia własnej wartości. Wtedy znajoma poleciła mi specjalistę w zakresie terapeutycznego odżywiania i tak poznałam… mojego obecnego męża! Po naszym wspólnym pierwszym spotkaniu Irek powiedział do mnie bardzo ważne słowa: “Nie jestem tutaj po to, aby pomóc Ci schudnąć. Jestem tutaj po to, aby pomóc Ci pokochać siebie.” A ja na to: “ale… czy w tym procesie pokochania siebie schudnę?” Miesiąc po naszym pierwszym spotkaniu pojechałam na wybory Miss USA w Las Vegas. Byłam odmieniona, schudłam i czułam się fantastycznie. Już nie miałam zamglenia w głowie przez cały dzień i poczucia potwornego zmęczenia, które okazało się być wynikiem bardzo zatrutego i zaniedbanego organizmu. Straciłam ochotę na ciasta, lody, słodycze, bo zredukowałam poziom candidy w organizmie.
Od tego momentu
jesteście z obecnym mężem nierozłączni?
Irek był moim
mentorem i przez jego oczy patrzyłam na siebie, a dzięki tej relacji nauczyłam
się być swoim własnym guru. Mój mąż nigdy nie potrzebował mojej adoracji i to
on nauczył mnie, jak być sobą i jak robić coś dla siebie, a nie dla innych.
Nigdy nie oczekiwał, że mam być kobietą dla niego, ale zachęcał, abym nauczyła
się być szczęśliwą kobietą dla siebie i robiła rzeczy, który przynoszą radość
mnie samej, a nie innym. Nie oczekiwał, że będę robiła cokolwiek, aby
podkreślić jego męskość, akceptuje mnie taką jaka jestem i tej samoakceptacji
uczy również mnie samej. To prawdziwe szczęście mieć taką osobę przy swoim
boku, zwłaszcza gdy obserwuje, jak wielu wokół mężczyzn stawia poprzeczki i
warunki swoim partnerkom czy żonom.
Czytaj też: Michalina Sosna: #RealWoman na scenie
Twoja podróż za
ocean okazała się być dłuższa, niż zakładaliście początkowo?
Tak (śmiech). Początkowo przyjechaliśmy do Polski tylko na wakacje, zostaliśmy nieco dłużej w wyniku sytuacji rodzinnej, a później okazało się, że jest nam tu dobrze. Ja po nieco nerwowym i stresującym czasie w Nowym Jorku poczułam tu w Polsce spokój, wyciszenie, odmianę, której wtedy potrzebowałam. Polubiłam polski teatr, który jest mniej komercyjny i bardziej dramatyczny, niż np. ten na Brodway’u. Poznałam dobrych ludzi i stworzyłam bliskie relacje, co wcześniej nie zdarzało się często. Pamiętam taki miły akcent, kiedy mieliśmy wypadek i zaczęli dzwonić do nas szczerze zatroskani znajomi, pytając czy nie potrzebujemy wsparcia i czy wszystko w porządku. W Stanach rzadko spotykasz taką życzliwość i zainteresowanie, kiedy masz problemy. Częściej zostajesz z nimi sama i nie masz na kogo liczyć, także tamta sytuacja po wypadku była naprawdę miłym zaskoczeniem.
Czego w Polsce Ci
brakuje?
Oj, zdecydowanie
innych smaków, zwłaszcza w tej okolicy, w której mieszkam. W Nowym Jorku
mieliśmy z Irkiem ulubione restauracje, w których mogliśmy skosztować
prawdziwej japońskiej, meksykańskiej czy koreańskiej kuchni, a tu najczęściej
mam do wyboru pierogi lub mięso, za którym raczej nie przepadam. Nawet mieliśmy
taki plan, który pokrzyżowała nam epidemia, że polecimy do Nowego Jorku i
odwiedzimy wszystkie te smakowite miejsca, także to jeszcze przed nami
(śmiech). To, co niekoniecznie podoba mi się w Polsce, to ten historyczny ton,
który często pojawia się w dyskusjach, rozpamiętywanie dawnych doświadczeń i
wracanie do nich w różnych sytuacjach. Ja wolę się uporać z ciężkimi
sytuacjami, daję sobie prawo do przeżycia ich, ale później staram się zamknąć
ten rozdział i skupić na tym, co przede mną.
Lubisz występować
przed publicznością?
Po przyjeździe do Polski w teatrze i amfiteatrze w Wałbrzychu występowałam w kilku spektaklach i było to bardzo przyjemne doświadczenie. Kolejnym doświadczeniem oczywiście był udział w serialu „Żmijowisko”, co było wspaniałą przygodą, a na plan trafiłam w wyniku splotu różnych wydarzeń. Robiłam kurs pisania scenariusza, na którym poznałam kobietę, dzięki której dowiedziałam się o tym serialu. Znalazłam się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. To dało mi największą satysfakcję – rola w filmie, który tak do mnie pasował. Chyba właśnie tak działa wszechświat.
Jak wspominasz pracę
na planie?
Wspaniale, bo po
pierwsze, zawsze chciałam zagrać z Pawłem Domagałą, a po drugie cała ekipa z
planu okazała się genialna. Wszyscy starali się, aby atmosfera była po prostu
przyjemna, nikt nie tworzył jakichś problemów, nie stroił fochów czy innych
niezdrowych klimatów. Była to ciężka praca w doskonałej atmosferze. Zdarzył się
wprawdzie jeden incydent, który mnie nieco sfrustrował. W dniu, kiedy
kręciliśmy zdjęcia z pełną obsadą, ja akurat przez chwilę byłam nieobecna.
Wtedy okazało się, że ma się odbyć sesja promująca „Żmijowisko”. Mimo, że
grałam jedną z głównych ról, gdyby nie bunt ekipy przed robieniem zdjęć beze
mnie, nie byłoby mnie na plakacie. To dzięki ekipie z planu zaczekano z sesją
do mojego powrotu. Nie zmienia to faktu, że poczułam się niezręcznie, wróciły trudne
wspomnienia z dzieciństwa, kiedy takie sytuacje odrzucenia, wykluczenia
zdarzały się częściej. Ale dzięki wspaniałej ekipie plakaty na każdym
przystanku pokazywały pełen skład aktorski, łącznie ze mną.
Obejrzałaś serial?
Tak, i byłam
zaskoczona jak bardzo różniła się atmosfera serialu od tego, co działo się na
planie. Klimat serialu był ciężki, pełen niepokoju, strachu i tajemnic,
natomiast pomiędzy ujęciami wyglądało to zupełnie inaczej. Świetnie się ze sobą
bawiliśmy, było dużo śmiechu, pozytywnej energii i wzajemnego zrozumienia.
Co z perspektywy
czasu poradziłabyś młodszej sobie?
Na pewno ważne jest,
zwłaszcza w tym pędzie i rywalizacji, aby młodzi ludzie pamiętali, że nie można
za bardzo przejmować się porażkami. Warto traktować je jak lekcje, wyciągać
wnioski i iść dalej. Potknięcia nas nie definiują, ale sama pamiętam, jak
bardzo przeżywałam te momenty, kiedy okazywało się na przykład, że jako modelka
mam nieodpowiednią figurę. Traciłam wtedy wiarę w siebie, miałam zaburzenia
odżywiania i wylewałam tony łez. Ważne jest też akceptowanie swojej
fizyczności. Kiedy byłam młodsza zawsze widziałam w moim ciele jakieś wady, nie
szanowałam go i próbowałam zmieniać. Może to wynikało również z innych
problemów z akceptacją siebie, które miałam i trudnymi doświadczeniami z
dzieciństwa. Dzisiaj wiem, że moje ciało jest dla nie ważne, kocham je i dbam o
nie – zdrowo jedząc czy uprawiając sport. Jestem mu naprawdę wdzięczna, bo
dzięki niemu ma wspaniałe dzieci, i to ono kilka razy przechodziło ze mną przez
okres ciąży i porodu. Ale to nie fizyczność mnie definiuje, jest ona nośnikiem
duszy.
Pracujesz na sobą,
rozwijasz się i zmieniasz. Jak na co dzień budujecie Wasze rodzinne relacje?
Irek to wspaniały ojciec, który doskonale potrafi wyznaczyć naszym dzieciom granice. Jest dla nich zabawny, rozrywkowy, ale one doskonale czują, których swobód czy zachowań nie należy przekraczać. Ja byłam mamą „luzakiem” i niestety, czasem nie potrafiłam tak dobrze zapanować nad moją gromadką. Teraz, dzięki temu, że mam dzieci o mocnych charakterach, sama stałam się bardziej zdecydowana i nauczyłam się stawiać granice. To przydaje mi się nie tylko w rodzinie, ale i w życiu.
Dziękujemy za rozmowę!
Zobacz najnowszą kolekcję bielizny